Pachnąca puszcza
Witaj! Jak miło, że tu zaglądasz! Opowiem Ci o naszym bardzo ciekawym spacerze po Puszczy Białowieskiej. Tym razem odbyliśmy go na piechotę, a niektórzy z nas częściowo na brzuchu… Droga wiodła dwiema ścieżkami, które mają obiecujące nazwy: “Żebra Żubra” oraz “Puszczańskie drzewa”.
– Jakie żebra? Wyjęte żubrom? – pytała mnie szeptem Fenia.
– Noo, nie wiem dokładnie. Pewnie się okaże – odpowiedziałem spokojnie, bo na wędrówce jest przecież tak, że nie trzeba być niecierpliwym. Trzeba dać sobie czas, żeby wszystkiemu dobrze się przyjrzeć, posłuchać śpiewu ptaków, pogłaskać korę, powąchać, jak pachnie powie… o, rany! Weszliśmy na drewnianą kładkę, ale Fenia po niej skakała i tupała, bo podobał jej się dźwięk uderzania stopami o drewniane deski. No i wpadła na mnie wbijając mi nos w plecy.
– Uważaj na moje żebra! – syknąłem.
– A ty na mój nos! – odpowiedziała.
Coś podobnego! Dobrze, że jestem spokojnym bratem. Na szczęście szlak okazał się naprawdę ciekawy i nie mieliśmy czasu na przepychanki. Drewnianą kładkę ze sznurową poręczą rozłożono tam, gdzie grunt jest zbyt podmokły, aby można było po nim swobodnie spacerować. Mijaliśmy bagna i grzęzawiska, które ciekawie pachniały – jakby się coś w nich rozkładało, jakimś szlamem i mułem… Fenia przestała też podskakiwać, gdy tata zwrócił jej uwagę, że może zaraz skąpać się w tym błotku. Zaglądaliśmy do dziupli i pod uchyloną korę starego drzewa, za którą uciekł długi, biały robal z wieloma nogami. Mchy mają tu jakiś zupełnie niezwykły kolor – ta ich zieloność aż świeci – taka jest mocna, zwłaszcza w słońcu. Minęliśmy też spore wejście do jakiejś nory, którą nierozważny zwierzak wykopał sobie zbyt blisko ścieżki dla turystów. Położyłem mu tam kawałek twarogu z mojej kanapki, ale zainteresowały się nim mrówki. Niech mają! Pewnie nieprędko ktoś je dokarmi białym serem, prawda?
Wreszcie doszliśmy do…
…pokazowej zagrody żubrów (i nie tylko!), którą już znaliśmy z wcześniejszego naszego spaceru puszczańskiego.
– Ile żubr ma żeber? – zapytałem.
– Tyle co ty! – odpowiedział tata.
– No, ale gdzie one mają te żebra właściwie? – pytała Fenia.
– Chodź pokażę ci i od razu policzymy – zaproponowałem.
Niestety nie mogłem policzyć Feni żeber spokojnie, bo śmiała się i piszczała. Ptaki zwiały już od pierwszego jej pisku. Uciszywszy siostrę policzyłem żebra na sobie. Wyszło mi, że człowiek ma ich , a więc żubr zapewne też.
Jeszcze ciekawiej było w drodze powrotnej, bo żółty szlak „Puszczańskie drzewa” to już nie jest prosta drewniana kładka dla niemowlaków. Trzeba było iść po przewróconych pniach i przeskakiwać je w poprzek. Doszliśmy nawet do tak wysokiej przeszkody na ścieżce, że przez chwilę zastanawiałem się, jak pokonać te pnie – dołem czy górą?
– Dołem – orzekła moja siostra. – Tu się wystarczy tylko przeczołgać!
– Wow! Wyglądasz świetnie, ja też się przeczołgam – zawołałem, gdy zobaczyłem Fenię z błotnistym wzorkiem na koszulce i policzkach. Wyglądała jak komandos – zaprawiony w bojach żołnierz służb specjalnych. Nie przeanalizowałem tylko dokładnie, w jaki sposób ten deseń pojawił się na ciele Feni. Po chwili już wiedziałem, gdy błoto znalazło się w moim nosie. Zapach butwiejących roślin z bliska nie wydawał mi się już taki piękny, a na jasnej koszulce miałem błotne znaki dokładnie w miejscach żeber. Teraz już wiem, skąd nazwa „Żebra Żubra” – bo najpierw siostra wbija ci nos w żebra, a potem żebra okładasz sobie błotem. Pewnie to normalka dla żubrów…
Pozdrawia Cię serdecznie – ubłocony Fenek
PS. Jak ja się pokażę w skansenie w Białowieży? Czy zabłoconych wpuszczają?