Co słychać w Gdańsku?
Cześć! Serdecznie pozdrawiam Cię z Gdańska. Opowiem Ci, co jeszcze nam się tutaj przydarzyło, a było to bardzo miłe i nieoczekiwanie.
Wędrując po centrum miasta usłyszeliśmy melodię płynącą gdzieś z góry.
– To dzwoni jakiś dzwon – zauważyłem.
– Wiele dzwonów! – zawołała Fenia.
– To carillon – czyli instrument składający się z dzwonów. Wydaje mi się, że dźwięk dochodzi z wieży ratuszowej – powiedział tata.
Postanowiliśmy zajrzeć do Ratusza z nadzieją, że może uda nam się obejrzeć grające dzwony. Zapomnieliśmy jednak o nich zupełnie, gdy zaczęliśmy wędrować po ratuszowych salach. Wszystko tu było wspaniałe! Wielkie, drewniane, kręcone schody, malowidła na sufitach, które podziwialiśmy na leżąco – tata pozwolił nam się położyć na podłodze. Śmiał się i mówił, że chyba powinno się w tym miejscu zaproponować turystom miejsca leżące, aby mogli jak najlepiej podziwiać piękne sufity. Wreszcie wdrapaliśmy się wyżej, żeby zobaczyć Gdańsk z góry.
– A carillon? Mieliśmy obejrzeć dzwonki! – przypomniała sobie Fenia.
– Nie ma tu chyba takiej możliwości – zauważył tata.
– Jak to? Nie wracam bez oglądania dzwonów! – nie dawała za wygraną moja siostra, a potem rozpłakała się, jak bóbr.
Nie bardzo wiedzieliśmy jak ją pocieszyć, bo nic nie działało, żadne zachęty, prośby i groźby. Wreszcie minęła nas jakaś pani, a widząc rozpacz Feni, zapytała:
– Co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Chciałam zobaczyć carillon, ale nie możnaaaaa! – wyszlochała Fenia.
Pani uśmiechnęła się miło i powiedziała:
– A wiesz, że przypadkiem mam klucze do instrumentu? Możesz na chwileczkę zajrzeć do dzwonów, jeśli tata pozwoli.
Tata pięknie podziękował i już szliśmy za miłą panią Moniką, która pokazała nam miejsce, gdzie ona sama gra na carillionie! To ci heca! Okazało się, że nie musi biegać między dzwonkami i pociągać za sznurki, żeby je poruszyć, tak, jak to sobie wyobrażałem wcześniej. Siada przy czymś w rodzaju fortepianu, w którym jednak nie ma klawiszy, tylko okrągłe drążki. Uderza się w nie… pięściami! Byliśmy grzeczni i cisi, jak myszki, a pani pozwoliła mi i Feni uderzyć delikatnie pięścią w drążek.
– Wasze uderzenie słychać z daleka, dźwięk płynie nad całym miastem, więc nie można przyprawić turystów o ból głowy i uderzyć zbyt mocno – tłumaczyła.
Ach! Co to była za przyjemność wspomnieć, jak gdyby nigdy nic, przy kolacji: „Graliśmy dziś na carillonie!”. Mama i dziadkowie zrobili wielkie oczy i chcieli od razu wszystko wiedzieć ze szczegółami.
Następnego dnia…
…znowu spacerowaliśmy okolicach Ratusza. Około dwunastej w południe tata powiedział: – Poczekajmy chwilkę zanim wejdziemy do Dworu Artusa. Zaraz nasza znajoma zagra. I rzeczywiście! Pani Monika zagrała „Rotę”. To taka stara pieśń, którą śpiewali Polacy w dawnych czasach, gdy Polska była w niewoli, podzielona między trzy wrogie kraje. Melodia podoba mi się, ale słów jeszcze nie znamy. Mama obiecała, że nas nauczy.
Aha! Pewnie chcesz wiedzieć, co było w Dworze Artusa? Wiszące okręty! I gigantyczny piec kaflowy z 525 ozdobnych kafli. A w Domu Uphagena? To fantastyczna kamienica dawnych Gdańszczan. A w Hevelianum? Nie przegap symulatora huraganu! A w Ośrodku Kultury Morskiej? Przymierzyłem tam kask nurka! A w super-nowoczesnym Muzeum Bursztynu…? Możesz się domyślić, ale już nie mam siły opowiadać dalej. Gdańsk to miasto, gdzie można spędzić mnóstwo czasu i nigdy się nie nudzić. Pa, pa!
Serdecznie pozdrawia Cię – Twój ulubiony Fenek