Dodaj tu swój tekst nagłówka
Witaj! Cieszę się, że tu zaglądasz! Jak pamiętasz jesteśmy w okolicach lasu Sherwood, w którym mieszkał szlachetny rozbójnik Robin Hood. Jak to jest mieszkać w lesie? Pewnie miło, gdy jest ładna pogoda. A gdy pada deszcz i jest zimno, bo jest na przykład luty? Robin mógł sobie upolować sarnę i upiec ją na ognisku, ale przecież my nie będziemy polować, zwłaszcza, że mama nie je mięsa. I na to znalazła sposób: ogłosiła, że zrobi nam pyszną leśną zupę. Na pewno bardzo podobną do tej, jaką gotowała ukochana Robin Hooda – Marion. Tata zadeklarował się, że rozpali ognisko. Na naszym kempingu znalazło się specjalnie do tego przeznaczone miejsce obłożone kamieniami. I chociaż dookoła szumiał las – nie było obawy, że zaprószymy ogień.
– My poszukamy składników na zupę – zapowiedziała mama i wyruszyliśmy do lasu i na łąkę.
Okazało się, że bardzo dużo rzeczy do jedzenia można znaleźć w lesie. Dość szybko natknęliśmy się na grzyby.
– Mushrooms! – zawołałem, bo już wiedziałem, jak są “grzyby” po angielsku.
– Tak! Podgrzybki! Zbierzmy je, będą pasować do leśnej zupy – potwierdziła mama i pokazała nam, jak je ściąć małym nożykiem.
Potem natrafiliśmy na dziki szczypiorek, który tylko z daleka wyglądał, jak trawa, ale mama potrafiła go od razu odróżnić. Zebraliśmy jeszcze pokrzywy na skraju drogi (przez woreczek foliowy) i różne inne zielone listki i ogonki roślin, których nazw już nie pamiętam. Gdy wróciliśmy tata miał już przygotowaną nad ogniskiem konstrukcję, na której dyndał kociołek z wodą. Szybko wrzuciliśmy grzyby, rozdrobnione liście, a potem jeszcze garść suszonej, czerwonej soczewicy, która podobno szybko się gotuje. Do tego Fenia sypnęła sól.
Fragment filmu o Robin Hoodzie, który oglądaliśmy z tatą:
– Salt! – krzyknąłem.
– A teraz krzyknij “pieprz” – nakazała Fenia.
Milczałem, bo nie wiedziałem, jak jest pieprz po angielsku.
– Ja też wiem, jak jest grzyb i sól, i na dodatek pieprz, ale nie wykrzykuję wszystkim tego nad uchem – pouczyła mnie siostra.
– Ja sobie tak utrwalam wiedzę, a ty mieszaj, mieszaj, świetnie ci idzie – nie dałem się sprowokować do kłótni.
Zupa wyszła smaczna. Nie można było do niej dorzucić ziemniaków, bo w czasach Marion i Robin Hooda były jeszcze w Europie nieznane – pochodzą z Ameryki. Nie można było dorzucić makaronu – chyba też go tu wtedy nie robiono. Najwyżej jakaś kasza by się nadała.
– Wrzućmy kuskus, to będzie szybciej – zaproponował głodny tata.
– Ale to wtedy będzie po arabsku, a ma być zupa Marion – zaprotestowała mama
W końcu wsypaliśmy trochę kaszy manny – mama powiedziała, że robi się ją z pszenicy, którą na pewno wdzięczni wieśniacy poczęstowali Robin Hooda. Dodaliśmy też dużo masła i zjedliśmy zupę z zapałem. Bardzo Ci polecam zupę z ogniska!
Twój Fenek
PS. Zajrzeliśmy jeszcze do Edwinstowe, do kościoła, gdzie zapewne Roobin Hood brał ślub z Marion. Ładnie tam. I na dodatek można sobie zrobić zdjęcie z makietami towarzyszy szlachetnego rozbójnika!
Drzewa w Sherwood